wtorek, 7 grudnia 2010

Pierwsze wrażenia

Dzisiaj od rana zebrałem pierwsze wrażenia z indyjskiej ziemi. Nareszcie znalazłem chwilkę, aby przejść się po okolicy i zobaczyć, gdzie ja tak naprawdę jestem. I chciałbym się nimi z wami podzielić.


Wioska
Mieszkam w miejscowości Chinnallapatti. Jeszcze nie mam zielonego pojęcia jakiej wielkości jest to wioska, ale z pewnością jest to wioska. Dzisiaj, idąc na pałę, udało mi się odnaleźć centrum tej aglomeracji, którego zdjęcia możecie zobaczyć w mojej galerii. W owym miejscu, szumnie zwanym centrum, udało mi się znaleźć upragniony szampon do włosów. Po 4 dniach pobytu. Nareszcie. Niestety z niektórymi produktami nie jest tutaj łatwo. Ludność autochtoniczna prowadzi raczej proste życie. Nie przejmują się nadto drobiazgami, nie prowadzą konsumpcyjnego w naszym ujęciu trybu życia. Nie. Zdecydowanie są wyluzowani i kupują wyłącznie produkty niezbędne.
Za to w tej jakże miłej miejscowości króluje umiarkowany syf, ale zapach o dziwo nie należy do najgorszych. Na ulicy znajdują się oczywiście odchody zwierząt (i nie tylko zwierząt), ale nie przeszkadza to tak, jak w niektórych innych miejscach, które odwiedziłem w swoim życiu.
Poza ulicami centrum uliczki są raczej monotonne i powtarzalne. Budynki, mimo iż są totalnie różne od siebie, to zlewają się w jedną wielką paletę barw i odgłosów.


Jedzenie
Na miejscu mogę znaleźć wszystko to, co lubię. Oczywiście forma jedzenia na miejscu odbiega znacznie od tego, co znamy z naszych bazarów. Upstrzone przez muchy sklepy oferują bardzo smaczne warzywa i owoce. Można tu znaleźć jabłka (choć nie należą do tanich – ok. 10 zł za kg) dziwne zielone mandarynki, niesmaczne pomarańcze, mango i wiele innych owoców, których nie widziałem do tej pory na oczy. Mają tutaj też przepyszne mikrobanany. Warzywa są również całkiem smaczne, tylko małe. Ze względu na marną glebę, słońce i fatalną wodę, jak również brak nawozów sztucznych warzywa i owoce rosną tutaj bardzo małe. Średnio są mniejsze od znanych w naszym kraju mniej więcej o 2/3. Ale są smaczne i chrupiące. Przyprawy cudowne i zdecydowanie w moim stylu. Hmm, no i z rzeczy dostępnych na miejscu, to by było na tyle.

Wyprawa po jedzenie
Mięso (drób) dostępny jest 56 km stąd w miejscowości Madurai. Ktoś z poprzedników znalazł tam sklep samoobsługowy (perła w tonie gówna), w którym można odnaleźć mrożone części kurczaka. Jak tylko przyleciałem, wykupiłem im cały zapas. Oczywiście oprócz drobiu mają coś dużo bardziej cennego na tej obcej ziemi. Od razu zaopatrzyłem się w to, czyli wykupiłem cały zapas papieru toaletowego. Tak, starczy na trochę (o ile nie stanie się coś nieoczekiwanego). Więc tak oto zaopatrzony w niezbędne do życia produkty zainstalowałem się w mieszkaniu.


Mieszkanie
Ciemne i przestronne. Mam tutaj 2 sypialnie. Jedna ma klimę, więc nazywam ją zimnym pokojem, druga jest większa i ma wiatrak. Na dzień dzisiejszy nazywam ją głośną sypialnią, ale o tym zaraz napiszę. Poza tym pokój rozrywek – łącznik pomiędzy sypialniami, pokojem kiblowym i prysznicowym oraz kuchnią – w którym jest telewizor, laptop i ja, co aktualnie stanowi całe mieszkanie. Na dzień dzisiejszy jest tu całkiem przyjemnie, poza małym drobiazgiem.



Sąsiedzi
Dom, w którym mieszkam, to czworak z mieszkaniami położonymi po bokach wielkiej klatki schodowej. Mieszka tutaj trójka Polaków i jedna indyjska rodzina. Indyjska rodzina zrobiła sobie z korytarza mały plac zabaw dla swojego małego Indusa. Mały Indus wstaje o 6:00 albo i wcześniej. Jego mama załącza pompę wodną, a on zaczyna napierdalać garnkami o ścianę do późnych godzin wieczornych. Jak już skończy zabawę z garnkami rozpoczyna wydawać podobnie intensywne odgłosy ustami i tak do zaśnięcia. I w przeciwieństwie do jego rodziców nie odczuwam radości z takiego stanu rzeczy.

Praca
Pracy jest mnóstwo, a indyjska część pracowników, która ma znaczną przewagę liczebną, to ciężki przeciwnik. Po wydaniu każdego najmniejszego polecenia należy zawsze skontrolować jego wykonanie. Indusi bardzo często po prostu nie wykonują polecenia lub, ci bardziej pracowici, po prostu wykonują je nieprawidłowo. Koszmar. Pół dnia można spędzić na lataniu za sprzątaczką, aby podniosła wszystkie śmieci z magazynu lub droczyć się z księgowym, który, jeżeli nie chce mu się czegoś wykonać, to syczy i łapie się za nerkę udając chorobę.


Pora deszczowa
Poza poszukiwaniami artykułów pierwszej potrzeby i pracą, jedną z moich rozrywek jest gra z samym sobą w „kiedy się rozpada”. Jest teraz pora deszczowa. Pada codziennie. Start mniej więcej o 14:00-16:00, koniec na ogół około 18:00. Zdarzają się wyjątki. Wczoraj lało gdzieś do 22:00-23:00 i zalało nam część wioski. Pada srogo. Intensywnie. Raczej nagle. Jeżeli deszcz połączony jest z burzą, to mam prawie 100% pewność, że o prądzie mogę pomarzyć. Więc przydają się latarka i świeczki. No i załadowana bateria w lapku też znacznie zwiększa komfort życia. Niestety w burze nie ma też netu, więc kontakt ze światem mam raczej ciężki. Haha, właśnie zaczęło. Jest niecała 15:00.

Brak witamin
Na miejscu brakuje witamin, ale przede wszystkim mikroelementów. Woda butelkowana pochodzi z procesu odwróconej osmozy. Oznacza to, że jest tak jakby filtrowana na membranach (przypomina się niektórym moja magisterka). Membrany stosowane w takim procesie służą do tego aby zatrzymać wszystko co nie jest wodą na swojej powierzchni a przepuścić wyłącznie wodę. Super, bo zatrzymane są w tym procesie wszelkie cząsteczki niepożądane, toksyny, bakterie, wirusy, ale również i minerały. Woda tutaj jest ich zupełnie pozbawiona. Mam pewien zapas multiwitamin i izotoników w proszku. Mam nadzieję, że starczą na długo. Więc jak ktoś się wybiera w tę stronę, to bierzcie witaminy i minerały w tabletkach, bo się przydadzą.

I tak się oto urządziłem.
Pozdrawiam wszystkich.
J. P.
Indian Exposure

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz