niedziela, 2 marca 2014

Karkonosze zimą Dzień 01



Karkonosze zimą
Dzień 01

śnieżka

Podróż

Do Karpacza wyjechałem z Warszawy nocą. Taki pomysł ma jedną zaletę i jedną wielką wadę. Zaleta – zyskujemy jeden bezcenny dzień „wypoczynku” w górach, wada – wychodzimy rano na szlak nieco zdemolowani.  Oczywiście, każdy kto mnie zna doskonale rozumie, że mogłem wybrać tylko nocną wersję podróży. Zyskanie kolejnego dnia w górach jest warte swojej ceny. Rano wyszedłem z autobusu, zjadłem 2 drożdżówy, a miejsce wysokogatunkowej kawy z doskonałego ekspresu zastąpiła mi woda.
Podróż z Warszawy do Jeleniej Góry zajęła mi przeszło 10 godzin. Skrajnie niemiły kierowca, który próbował mi zakazać wejścia do autobusu z plecakiem (nieudolnie) stawał 3 razy na podrzędnych stacjach benzynowych, dając podróżnym 20-30 minut na załatwienie swoich potrzeb. Podróżnych była dziesiątka i raczej żadne z nich nie miało bardziej wygórowanych potrzeb niż przyłożenie  głowy do snu na zwiniętej bluzie . Podczas pierwszej takiej przerwy, niemiły kierowca, zapewne w odwecie za nieudaną próbę sterroryzowania podróżnika z plecakiem  (patrz początek niniejszego akapitu), sterroryzował kobietę usiłującą  wedrzeć się do starego Autosana z papierowym kubkiem kawy. Kierowca zakończył wymianę zdań argumentem ciężkim do obalenia – „bo mi potem kubki latają”. Przygryzłem język, żeby nie zapytać go o latające talerze, a sterroryzowana kobieta udała się do najbliższego kosza, aby zutylizować upragniony napój.  
W Turcji oraz Indiach standardem jest poczęstunek podczas podróży. W autobusie rozdawane są przekąski oraz napoje. Nie ma z tym większego problemu. PKS to archaiczny twór i minie sporo czasu zanim dogoni indyjskie standardy.
Kolejny, o dziwo jeszcze mniej luksusowy, autobus (nie zdawałem sobie sprawy, że to możliwe) zabrał mnie i trójkę autochtonów z Jeleniej Góry do Karpacza, gdzie wysiadłem. Zjadłem wspomniane już dwie drożdżówki, popiłem niesamowicie orzeźwiającą wodą i wyruszyłem.

Jubileusz dziesięciolecia wielkiej wyprawy karkonoskiej

Około 10 lat temu odwiedziłem te rejony z moim kolegą Arturem. Wyprawa, o ile dobrze sięgam pamięcią, pełna była niespodzianek. Mam wrażenie, że tamta eskapada rozpoczęła się dokładnie na tym samym przystanku na końcu świata, gdzie teraz ja rozpocząłem swoją samotną walkę z górami.
Tamta wyprawa była moją pierwszą bez towarzystwa rodziców. Bardzo przyjemnie chodziło nam się razem po górach . Rodzice mieli spore doświadczenie w tym temacie. Do tej pory jestem posiadaczem imponującej kolekcji górskich odznak Taty które zebrał za czasów swojej młodości. I nie jest to marna kolekcja. Są w śród nich liczne nagrody za uczestnictwo w stukilometrowych marszach górskich, odznaki przewodnika górskiego i sporo innych zdobytych w pocie i łzach.

Dom Wczasowy


Wyprawa z Arturem to była również pierwsza wyprawa z wykorzystaniem schronisk jako miejsca noclegowego. Wiele się wtedy nauczyliśmy. Okazało się na przykład, że nie wszystkie schroniska udzielają noclegu. Ostatniego dnia w górach ruszyliśmy z naszymi okropnie ciężkimi plecakami ze schroniska pod Łabskim Szczytem do Samotni. To był dla nas ogromny dystans, ale gdy doszliśmy do Samotni postanowiliśmy kontynuować dobrą passę i przesunąć się o godzinę marszu dalej do Domu Śląskiego. Po dojściu do niego okazało się, że z jakiegoś skrajnie głupiego powodu nie udzielono nam schronienia. Ale nic, przecież z tego żółtawego domku widać Śnieżkę jak na dłoni, więc jazda. Na Śnieżce, kobieta przy wyciągu zapytana o możliwość kimnięcia gdzieś pod schodkiem zaśmiała się głupio i pokręciła głową. Ze smutną miną oświadczyła nam również, że wyciąg właśnie przestał jeździć, bo już późno, więc ruszyliśmy do ostatniej deski ratunku – Jelenki. W Jelence okazało się, że właściciel pojechał właśnie po knedle i nie ma dzisiaj noclegów. Dzięki temu, z nogami już solidnie wbitymi w dupska, w towarzystwie  Artura, który rzygał chyba sześciokrotnie wyprażanym syrem z Jelonki, po ciemku, dotarliśmy do pracowniczego domu letniskowego dla pracowników stoczni gdańskiej ”Neptun”. Przez kolejne 2 dni, w pokoju wielkości kabiny toaletowej najpodlejszej knajpy, regenerowaliśmy siły po sprincie przez prawie całe Karkonosze. Podczas tej wyprawy pojawiło się wiele innych ciekawych wątków, jak na przykład pojawienie się paskudnych wyprysków na ramionach Artura, na których opierał się starodawny plecak Polsportu, w którym przestały funkcjonować wszystkie suwaki. Dodatkowo kilkukrotne zwiewanie nas z trasy obok wielkich śnieżnych kotłów czy trudny powrót do Szrenicy z degustacji czeskich piw w Voseĉkiej Boudy, czy w końcu niefortunnie spakowane plecaki, które zapewniały nam szanse przetrwania w każdych warunkach przez 2-3 tygodnie, ale niestety ważyły przeszło 20 kg każdy.

Pierwsze zetknięcie z Karkonoszami zimą

Swoją wyprawę rozpocząłem od zielonego szlaku, prowadzącego z Białego Jaru do Szerokiego Mostu, po przekroczeniu którego wszedłem na czarny szlak wiodący na samą grań Karkonoszy. Podczas podejścia zmieniało mi się tyle razy nastawienie do tej wyprawy, ile razy zmieniała się pogoda oraz otaczające mnie warunki.


Czy aby dobrze się spakowałem?

Na początku szedłem leśną, pozbawioną śniegu ścieżką, na której irytował mnie plecak zapakowany dodatkowym polarem, bielizną termoaktywną i dodatkami ułatwiającymi chodzenie w ciężkich warunkach. Do tego zaczął padać śnieg z deszczem, co w niewielkim stopniu ale jednak obniżyło moje morale.
Po przekroczeniu 700 metrów n.p.m. pojawiły się lokalne oblodzenia więc do rąk od razu trafiły kijki trekkingowe. Po pokonaniu kolejnych 100 metrów okazało się, że zabranie końcówek uniemożliwiających kijkowi zagłębianie się w grząskim śniegu, to kolejny trafiony pomysł.  Pokonanie ósmej setki nad odległym poziomem morza spowodowało, że wszystkie możliwe suwaki przy ubraniach znalazły się w swoim krańcowym położeniu. Na grani, po kilku efektownie opanowanych poślizgach, na nogach wylądowały miękkie raki zakupione przed wyjazdem, a pod czapką wylądowała bufka.W takiej konfiguracji ciuchowej dobrnąłem idąc ciężkim  krokiem do schroniska Jelenka, gdzie nie należy spożywać prażonego sera.


czerwony szlak




Jelenka dostała karnego kutasa[i]

Jelenka zawiodła mnie po raz drugi. Pojawiłem się pod jej drzwiami o 9:36 i odczytałem obwieszczenie, że ten przybytek ze starym serem otwierają o 10:00. Zrzuciłem plecak, poczułem jak marzną na kość moje przepocone korzonki. Pokręciłem się w kółko, pomyślałem jaki ciepły napój wyląduje przede mną o 10:03 i spostrzegłem, że pięć po dziesiątej stoję cały czas pod Jelenkowymi drzwiami, myśląc o bezalkoholowych napojach. Rozwiązaniem tej nieprzyjemnej sytuacji miał być dzwonek, na którym napisano mazakiem „5 minut”. W ciągu 11 minut nacisnąłem go dwukrotnie. Po tym czasie  pojawił się w drzwiach Czech, mówiąc do mnie w knedlikowym języku, że wszystko jest zamknięte z powodu, którego nie zrozumiałem.Podejrzewam, że chciał mi wytłumaczyć, że ma inwentaryzację. Uznałem to za kiepski zbieg okoliczności, że knedlikożerca liczy swój stary ser akurat w momencie, w którym chce się napić ĉaju i poszedłem dalej, rysując na mapie męskie genitalia obok nazwy schroniska.

Jelenka

Jelenka

Hardcore

Dalsza podróż robiła się coraz cięższa. Wiatr stawał się silniejszy. Kosodrzewina tworzyła bardzo wąską ścieżkę, co utrudniało mi przeciskanie się z przytroczoną do boku karimatą. Padający i podrywany przez silny wiatr śnieg oblepiał usta. Bufka na twarzy zamarzała utrudniając oddychanie. Lód pokrywał cały szlak przez co podczas dwóch godzin marszu nie widziałem żadnych oznaczeń (z pomocą w tej kwestii przybył zawczasu Bogdan – instruktor nawigacji, który podczas olsztyńskiego treningu nawigacji zaszczepił we mnie odruchy kontrolowania pozycji na mapie, przydało się). Odwrotnie do zmian warunków zmieniały się moje morale. Warunki się pogarszały, a ja się coraz bardziej nakręcałem i zyskiwałem nowe siły do ataków na kolejne wzniesienia.



Śnieżka

Z każdym krokiem robiła się mniej dostępna. Ja stawiałem jeden krok, ona obrzucała mnie strumieniem lodowatego śniegu. Stawiałem kolejny krok, gębę przecierał lodowy peeling. Wdrapałem się wyżej, ona próbowała zwiać mnie niżej. I tak walcząc o przetrwanie stawiałem kolejne kroki sapiąc i dysząc ze zmęczenia.

Śnieżka zimą

Śnieżka zimą

Przyznam, że to podejście nie miało sobie równych. Samo dojście od brzegu schroniska, którego projektant zdecydowanie był fanem Star Treka, zajęło mi przeszło 5 minut i odbyło się w 3 próbach. Najzwyczajniej nie mogłem utrzymać się na nogach. Swoje zwycięstwo chciałem uczcić w wyjątkowy sposób. Zamiast zimnego piwa zamówiłem apetyczny bigos i herbatę z konfiturą. Bigos był bardzo smaczny, ale po opuszczeniu schroniska na szlaku do śląskiego Domu cieszyłem się że odległości między schroniskami są niewielkie J Zejście ze Śnieżki okazało się mniej wymagające dla mojego organizmu (z wyłączeniem kolana, które czułem, że dostaje nieco w trąbę).

Śląski Dom

Schronisko, które kiedyś nie udzieliło mi schronienia, tym razem okazało się bardzo gościnne i otwarte na moją obecność. Zamówiłem pokój, niby grzane piwo i rozpocząłem opisywanie dzisiejszego dnia, rozpoczętego bardzo wcześnie. Mam jedynie nadzieję, że sen nie zmorzy  mnie przed 18:00, o której to nastaje czas luksusu czyli możliwość  dostępu do ciepłej wody.

Dom śląski

Karkonosze

[i] Karny Kutas – nagroda przyznawana kierowcom za wybitnie chujowe parkowanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz