A jak tu żyją ludzie. Odpowiedź na to pytanie też jest ciekawa. Krótko pisząc, żyją zdecydowanie inaczej
Rodzina to wszystko, co mają
W Europie mamy możliwość uzyskania sporej strefy intymności. Wyprowadzamy się wcześnie od rodziny, nie spędzamy całego dnia z wujami, ciotkami, rodzicami, babciami i teściami.
Indusi to naród bardzo rodzinny. Większość życia spędzają w rodzinnym domu. W niektórych domach żyją całe pokolenia. Rodzice, dziadkowie, kilku kuzynów. Lubią to. Mój kolega Abdul, 30-letni kawaler, ma codziennie przygotowane śniadanko do pracy, niczym ja, gdy chodziłem do pierwszych klas podstawówki. Spakowany w metalowe menażki lunch do przegryzienia podczas pracy, ładnie spakowany obiadek z 2 dań, butelka wody, serwetka. I nie jest w tym odosobniony. A jak już mama znajdzie mu „wybrankę serca”, to ona przejmie ten obowiązek. Zamieszkają razem z jego rodzicami pod jednym dachem i będą wiedli wspaniałe indyjskie życie.
Brak intymności
Brak intymności w tym kraju też jest ich cechą narodową. Ulica przed domem staje się częścią tegoż domu. Gęstość zaludnienia jest tak duża, że niezamożni Indusi nie mogą spobie pozwolić na ogrody, a jeżeli nawet mają jakiś teren za domem to zmienia się momentalnie w śmietnik. Ulica zawsze będzie czystsza. Z asfaltu łatwo zwiewany jest wszelki syf wysuszony przez słońce i rozdrobniony przez przejeżdżające auta, więc jest to bardziej praktyczne miejsce na rodzinne posiedzenia i zabawy dzieci.
Łazienka w domu to bardzo luksusowa sprawa i w zasadzie niewiele osób się na to decyduje. Trzeba sprzątać, poświęcić jeden pokój, więc na ogół kran znajduje się na ścianie domostwa i ludzie kąpią się na zewnątrz, polewając się wiaderkiem. Jeżeli w okolicy jest rzeka oznacza to, że kran przed domem jest już w ogóle niepotrzebny, można przecież skoczyć nad rzekę w każdy parzysty piątek miesiąca i obmyć całe ciało. W domach umywalka w jadalni wystarcza przecież, żeby obmyć prawą dłoń, a kranik w kibelku - do obmycia lewej dłoni.
Ciężko w tym kraju dostać papier toaletowy. Jest to produkt kupowany jedynie przez białych mieszkańców tego kraju i przez właścicieli hoteli i pensjonatów, z usług których korzystają przybysze spoza Indii. Za ten, dla nas artykuł pierwszej potrzeby, Indusom służy wspomniana w powyższym akapicie lewica. Dlatego żaden szanujący się Indus nie zje posiłku lewą ręką. Zwinnie swą prawića chwytają kupki ryżu wymieszane z sumbarem albo curry masalą i kierują z gracją w stronę otworu gębowego.
Publiczne oddawanie moczu i innych produktów przemiany materii przez mężczyzn nie dziwi tutaj nikogo. Mężczyźni sikający na każdy murek, który napotkają na swojej drodze, czy też Indus wypięty w stronę przydrożnego rynsztoku ze świeżym numerem Indu Time, cieszący się na widok przechodzących białasów, to sprawa zupełnie naturalna. Panowie, chodzący w doti, kucający na przystanku autobusowym na minutę i zostawiający za sobą małą niespodziankę, to już rzadszy widok, ale nieprzeszkadzający zbytnio oczekującym na autobus. W końcu jak musi to musi. Są pełni zrozumienia. Natomiast kobiety są bardziej powściągliwe w swoich czynach. Czekają z przyzwoitości do zmroku.
Uliczne przyjęcia
Jeżeli zwala się do domu rodzina z sąsiedniego stanu licząca sobie ze 100 osób, nic prostszego dla autochtonów. Wynajmuje się płachtę, rozkłada nad ulicą przed domem, maluje święte znaki na asfalcie i jazda. Przez okrągły tydzień przebijałem się kiedyś firmową Taverą przez gąszcz plastikowych krzeseł przed domem sąsiada. Przez cały tydzień też nie przeszkadzało im, że muszą wstawać z krzesełka, przesuwać się po kilka centymetrów na dźwięk kolejnego klaksonu, aby zrobić mi miejsce. W drugiej połowie tygodnia pojawiły się też tam łóżka i stoły, zwinnie przestawiane co 15 minut, aby umożliwić przejazd samochodom, których w tej dzielnicy nie brakuje.
Spokój wewnętrzny
To jest bardzo wyluzowany naród. Ze względu na gorący klimat Indusi wykonują swoje czynności powoli, spokojnie, bez zbędnego pośpiechu i bez zbędnych ruchów. Nie szamoczą się, nie szarpią. Lubią się dzielić zajęciami, nie lubią samotnej pracy. Do wyniesienia śmieci z kosza potrzebne są 3 sprzątaczki, do przykręcenia śrubki w maszynie zbiera się 2 mechaników, 3 operatorów, elektryk, a po wszystkim przychodzą 4 panie, aby posprzątać po panach, którzy po wykonanej czynności rozchodzą się, zostawiając całą stertę śmieci za sobą. Na początku doprowadzało mnie to do furii, ale potem odpuściłem sobie. Pozwalałem im tak pracować. Dzięki temu czerpią przyjemność z pracy i przyspieszają nieco swoje ruchy.
Przerwy
W przeciwieństwie do nadgorliwej Europy Indusi, mając do wyboru spędzenie 10 godzin w pracy (z czego 2 godziny to będą przerwy na lunch, kawę, herbatę i inne wynalazki) lub 8 godzin (z krótką przerwą na jedzenie), wybiorą pierwsze rozwiązanie. Lubią sobie robić przerwy, siedzieć razem na herbacie. Wygląda to zupełnie inaczej, niż smutne przerwy w Polsce, kiedy przez 15 minut cały zespół z maszyny siedzi razem przy stole z posępnymi gębami, nie odzywając się do siebie ani słowem lub marudząc od niechcenia na potworny los. Tutejsi pracownicy lubią przerwy, siadają, rozmawiają, wyśmiewają Polaków, którzy szamoczą się w pracy, pożerając w pośpiechu posiłek trzymany jedną ręką z myszką, która przekłada komórki w Excelu, układające się w kalkulację nowego wyrobu.
Praca jest lub jej nie ma
Praca zdecydowanie nie jest dla nich najważniejsza. Często wolą sobie odpuścić zamiast orać się na śmierć. To podejście, które bardzo lubię. Nie dają po sobie jeździć, jeżeli przełożony przegina, odchodzą. Coś sobie znajdą. Nie wiem, czy to jest obrazem dumy, czy raczej szacunku dla samego siebie, ale działa. Kibicuję takiemu podejściu do życia.
Mnogość religii
Muszę przyznać, że nie spotkałem do tej pory tak pozytywnie nastawionego do życia narodu. Tak ciepłego, miłego, chętnego do pomocy. Nie spotkałem się tutaj z dyskryminacją, agresją, nienawiścią. Wspólnie żyją tutaj muzłumane, hindusi, wszelkiego typu katolicy, krisznowcy, sekciarze. Nie zabijają się wzajemnie, na ogół. Prowadzą ze sobą interesy, współpracują. Nie wiem jak wielki jest to precedens, ale jest to warte podkreślenia. W Indiach panuje pozorny spokój między religiami kultywowanymi na tej ziemi.
Wojna domowa
Spokój panuje między religiami, ale niestety między stanami nie jest już tak dobrze. Przemierzając Keralę z tamilskimi rejestracjami powinienem mieć serce w przełyku. Prawdopodobnie dzięki kolorowi skóry miałem spokój, ponieważ Indus zapuszczający się na Keralę z tamilską rejestracją straciłby kilkaset rupsów na wyimaginowane mandaty, lusterko i lakier na aucie. Tamilnadu i Kerala są w wielkim sporze i nie są to jedyne stany prowadzące swoistą zimną wojnę domową między sobą.
W Indiach nie da się kupić dobrej mapy. Dokładne mapy dostępne są jedynie dla wojska ze względu właśnie na konflikty międzystanowe, toczące się tutaj od wielu lat. W przypadku 2 znanych mi dość dobrze stanów poszło o wodę. Kerala zatrzymuję wodę opadową z granicznych gór dla siebie, trzymając ją w zbiornikach retencyjnych, natomiast w Tamilnadu brakuje jej dla ludz,i którzy w upalne miesiące nadaremnie odkręcają kurek w kranie z nadzieją, że chociaż kropla spadnie. Nie spadnie, ponieważ komuniści z Kerali nie pozawalają wodzie na przekroczenie ich granicy. Konstytucja Indii mówi, iż dobra naturalne każdego stanu są ich własnością, więc keralczycy pobudowali tamy i pozostawiają swoje dobra w swoich granicach. Kto ma rację, nie mi osądzać, ale konflikt trwa i zapewne będzie trwał, pomiędzy tymi stanami, jak i pomiędzy innymi, wzajemnie i bezustannie.
Tak wygląda Południe. Dalekie Południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz