sobota, 4 lutego 2012

Balkany expedition 2011 part 2


Serbia

Dzień 2

Dystans                451 km
Trasa                    Budapeszt -> Kecskamét -> Szeged -> Novi Sad –> Beograd
Czas jazdy            10 h
Pogoda                 chłodno i deszczowo
Nocleg                  hostel w Belgradzie

Novi Sad


Pierwsze serbskie miasto, do którego zawitaliśmy, to właśnie Nowy Sad. Było warto. Zwiedzanie zaczęliśmy od walki o parking. Nie był to bój rodem ze stolicy naszego państwa, czyli walka o miejsce ze zgrają wściekłych kierowców czyhających na każdy wolny milimetr, ale batalia o uiszczenie opłaty. Parkometry są tutaj rzadkością. Serbowie, lud praktyczny, zwykli uiszczać opłaty za pozostawiony pojazd za pomocą telefonu komórkowego wyjętego z kieszeni spodni. My nie mieliśmy takiego, który mógłby wnieść opłatę za nas, więc niezbędne było odnalezienie parkometru. Nie posiadaliśmy również drobnych, które można by było wrzucić do maszyny. Było ciężko. Jednak już po kilkudziesięciu minutach boju i łamania języka w 7 miejscach udało się zdobyć garść miedziaków, która starczyła na 2 godziny opłaty parkingowej, więc spokojnie ruszyliśmy dalej.


W Nowym Sadzie panuje przyjemny małomiasteczkowy klimat. Umiarkowanie wysoka zabudowa starych, ale wyśmienicie zachowanych, kamienic pokrywa całą dość rozległą starówkę. Centrum miasta pełne jest uroczych, wąskich uliczek (jak się później okaże, były one dość szerokie jak na Bałkany), małych placyków i fantastycznych podwórek położonych za bramą kamienic. W bramach o dziwo nie było widać grupek młodzieży w sportowym odzieniu, charakterystycznego elementu krajobrazu polskich miasteczek.



Zwiedzanie zwiedzaniem, a głód głodem. Dopadł nas straszny, podstępny, pojawiający się powoli, ale postępujący coraz szybciej, ogromny głód. Wierny podróżnik wszystkich obieżyświatów ułożył nam plan dalszego zwiedzania. Akcja „szukamy burka”. Gosia na szczęście była tutaj już kiedyś i skierowała nas do najlepszej burkowni w Nowym Sadzie. Niestety, jak się po pół godzinie okazało, cel naszych poszukiwań nie posiadał już w menu wymarzonego wypieku. Na szczęście uczynne nowosadzianki skierowały nas do innej pekary[i], w której mogliśmy zakupić cud świata w dziedzinie piekarnictwa na całym globie – burki.  Poszukiwania, które z pustym żołądkiem piekielnie się dłużyły, odpłaciły nam kulinarną ucztą dla podniebienia. Zdecydowanym faworytem stał się burek sa sirom (z serem), zaraz po nim uklasyfikował się burek sa višnjom (z wiśniami), a na samym końcu uplasował się burek sa mesom (z mięsem).

Po cudownym obiedzie mogliśmy już znacznie spokojniej podziwiać uroki Starego Miasta. Na środku głównego placu (Plac Wolności) znajduje się monumentalny kościół z piękną rozetą nad głównym wejściem. Po przeciwnej stronie budynku sakralnego znajduje się budynek ze sfery profanum – ratusz miejski z zasłaniającą go na zdjęciu rzeźbą Svetozara Mileticia dawnego burmistrza miasta. Aktualnie Nowy Sad ma charakter typowego studenckiego miasta, uznawanego za tradycyjną stolicę kultury serbskiej. Z mało ciekawych bulwarów widać drogę prowadzącą na drugą stronę miasta, która według opinii Gosi jest dużo ładniejsza z daleka niż z bliska. Nie psuliśmy zatem moich wrażeń i w strugach deszczu pojechaliśmy dalej.

Beograd

Dzień 3

Dystans               
Trasa                    Beograd -> coś w Czarnogórze
Czas jazdy            4 h
Pogoda                 pochmurnie
Nocleg                  hostel klasy A

Belgrad to stolica Serbii. Metropolia zamieszkiwana przez przeszło 1,5 miliona mieszkańców, dla których radni przygotowali jakieś 0,05 miliona miejsc parkingowych (obliczenia własne). Daje to całkiem ciekawy efekt. Do miasta podjechaliśmy wieczorem i ze względu na słabe przygotowanie teoretyczne i skąpy budżet znalezienie hostelu zajęło nam 2 godziny. Pozostałą cześć wieczoru spędziliśmy spacerując po głównej ulicy, okolicach starówki i po ślicznie oświetlonym w nocy Kalemegdanie, o którym dalej napiszę kilka słów.



Deptak Kneza Mihaila to typowa ulica spacerowa, jaką może pochwalić się każda ze stolic świata. Zwieńczona jest ona wejściem na twierdzę miejską, z której roztacza się widok na ujście rzeki Sawy do najdłuższej rzeki Europy – Dunaju. Ulica jest pełna drogich restauracji, snobistycznych, lecz zachęcających oryginalnym wystrojem pubów oraz kawiarń. Z drugiej strony ulicę wieńczy plac z teatrem.


Podczas nocnego zwiedzania moją uwagę przykuł kompleks budynków telewizji serbskiej, który stał się żywym pomnikiem wojny. Żywym to mało fortunne stwierdzenie. Budynek nie został odbudowany po zniszczeniu go podczas bombardowania NATO w 1999 roku. Ruiny, oglądane z okien parlamentu serbskiego, znajdującego się po drugiej stronie ulicy, nie dają zapomnieć o konflikcie zbrojnym sprzed 12 lat.


Po powrocie do hostelu zrzuciliśmy część ciężarów i udaliśmy się do odległego o niecały kilometr sklepu, aby kupić kolację – 2 jabłka i 2 litry piwa. Niestety, jak się okazało, a o czym Gosia zapomniała, w Serbii po godzinie 22:00 nie można zakupić alkoholu w sklepach. Podobnie jak w Szkocji w Belgradzie panuje czasowa prohibicja. Oczywiście niespodzianka była okrutna. System ma jednak sporo zalet i nie jestem jego absolutnym przeciwnikiem, jak mogłoby się wydawać tym, którzy mnie lepiej znają. Otóż „prohibicja sklepowa” zmusza tych, którzy nie potrafią przygotować sobie zapasów, do pójścia do knajpy. W wyniku takiego zarządzenia zarówno sklepikarz, jak i właściciel knajpy, mają szansę na zarobienie na sprzedaży złotego trunku.

 
Krążąc w tematyce złotego trunku. Następnego dnia udało nam się zakupić sporą butlę lokalnego specjału, jakim jest pivo Jelen. Piwo jest niestety typowym średniakiem. Smaczne, ale nie wyróżniło się niczym ponadprzeciętnym od innych lagerów – urok masowej produkcji. Kolor jasnożółty z krótko utrzymującą się pianką.


Cerkiew Świętego Sawy to jedna z ważniejszych cerkwi dla Serbów. Jest to także największa cerkiew na Bałkanach i jednocześnie jedna z największych na świecie. Zdecydowanie budowla robi wrażenie. Zbudowana z masywnych betonowych bloków w latach 80-tych z bardzo skromnymi zdobieniami i kilkoma ikonami na ścianach jest pełna spokoju i podniosłości.


Kalemegdan to wspomniana wcześniej twierdza-park Belgradu. Zbudowano ją na wzniesieniu, z którego roztacza się wspaniały widok. Cały kompleks to bardzo przyjemne i unikatowe połączenie sacrum i profanum, historii i rozrywki, piwa i modlitwy. Znajdują się tam 2 cerkwie, 2 boiska do koszykówki, ślicznie wtopione w historyczne mury obronne korty tenisowe, wystawa pojazdów, łodzi oraz armat z okresu dwóch wojen światowych no i oczywiście mury, wieże, bramy, prochownie, składy amunicji, posterunek policji w domku wykonanym z pruskiego muru, mała wystawa sztuki nowoczesnej, posąg golasa na wielkiej kolumnie i pewnie jeszcze 100 innych drobiazgów, których nie dostrzegłem, przemierzając 30 hektarów Kalemegdanu w wyjątkowo ulewne przedpołudnie i poprzedzającą je noc. Oczywiście, jak nie trudno się domyślić, wystawa militariów wyjątkowo przypadła mi do gustu. Możliwość tak bliskiego kontaktu z Tygrysem, t-34, Pkf-III, Shermanem czy polską tankietką, w której zdecydowanie było tak samo przerąbane, jak w radzieckich produkcjach tego typu, skutecznie wymazała Gosi 3 godziny cennego życia. Kuśtykałem wokół tych stalowych potworów, opowiadając jej wszelkie znane mi ciekawostki, zapewne budzące wyłącznie moje zainteresowanie, aż powiedziała dość i siłą przesunęła mnie dalej. Nocą Kalemegdan służy autochtonom jako miejsce do spacerów z browarkiem. Stacjonującym tam policjantom zupełnie to nie przeszkadza, co znacznie podnosi walory turystyczne tego miasta i gdzieś w głębi mojego polskiego serca wzbudza zazdrość. 


Po zwiedzeniu wszystkich wyżej wymienionych zabytków stolicy Serbii, po zjedzeniu najtłustszych z tłustych burków, udaliśmy się w stronę granicy z Czarnogórą.


30 km przed końcem Serbii krajobraz zmienił się diametralnie. Niewielkie pagórki urosły i zbliżyły się do siebie, zostawiając coraz mniej przestrzeni nad dachem Mercedesa. Asfalt zaczął się zwężać, a oprócz malowniczo położonych torów kolejowych zaczął towarzyszyć nam wartki potok stopniowo przeistaczający się w rwącą rzekę. 


 


[i] Z serbskiego pekara = piekarnia. Można w niej zakupić chleb oraz wypieki typu: burek, pljeskavica itd.

1 komentarz:

  1. widziałam wasz film, był świetny, gratuluję wygranej (; wrzucicie go gdzieś? a jeśli nie, to czy mogę prosić o tytuł piosenki, która była soundtrackiem? dziękuję!

    OdpowiedzUsuń