Karkonosze zimą
dzień 02
Przebudzenie
Po mroźnej nocy obudziłem się w Śląskim Domu delikatnie
obolały, jednak wypoczęty i pełen ochoty
do dalszej podróży. Miałem ochotę ruszać od razu ale, pamiętając jak wymagający
jest marsz w tych warunkach, postanowiłem poczekać do pory śniadaniowej.
9:00
O godzinie dziewiątej zaczęło się wydawanie śniadania. Ze
względu na awersję do smażonych jajek
postanowiłem skusić się na 2 parówki. Jako urozmaicenie dostałem 3 plastry sera
żółtego i dodatkowo zamówiłem herbatę z miodem, która przyjemnie mnie rozgrzała
po nocy w chłodnym pokoju. W takich warunkach nawet niewielkie rzeczy cieszą i
tak też było tym razem.
Doskonały poranek
Po dotknięciu klamki schroniska drzwi otworzyły się z
prędkością światła robiąc ze mnie żółto czarną (od koloru ubrań) chorągiewkę.
Walka o ich zamknięcie trwała chwilę. Po drugiej stronie drzwi schroniska czekał
na mnie strumień wilgotnego powietrza. Zmyślna kombinacja cieczy i wiatru
nękała mnie przez kolejne godziny marszu czerwonym szlakiem, prowadzącym po
grani. Szedłem pod wiatr więc po kilku minutach cały przód mojego ciała pokrył
się kilkumilimetrową warstwą lodu. Nie było to zbyt komfortowe, ale lód nie
jest tak nieprzyjemny jak woda i to mnie cieszyło najbardziej. Odzież, dobrana
znacznie lepiej niż poprzedniego dnia, radziła sobie dość dobrze w tych warunkach,
no może z wyłączeniem gogli, które co 10 minut pokrywały się ciężką do
usunięcia warstwą lodu, którą to z trudem zdejmowałem mokrymi, polarowymi
rękawicami. Lód z ubrań kruszyłem pięścią i metoda ta sprawdzała się dość dobrze.
Krok za krokiem przesuwałem się do przodu. Każdy krok pod
wiatr wymagał sporego wysiłku. Oznaczenia szlaku znajdowały się jakiś metr pode
mną, widoczne były jedynie oblodzone tabliczki, z których prawie nic nie mogłem
odczytać. Każdorazowe rozłożenie mapy kończyło się kilkuminutową walką z
wiatrem o jej zamknięcie. Na szczęście laminowana mapa była odporna na podarcia
i wilgoć. Każda inna przestała by istnieć po jednym takim manewrze. Widoczność
była praktycznie żadna. Tego właśnie potrzebowałem.
Mały staw
Schodząc z grani niebieskim szlakiem w stronę Strzechy Akademickiej
aura robiła się coraz bardziej łaskawa.
Nadal było chłodno i mokro ale deszcz padał już z góry a nie z boku, przodu i
dołu. Powietrze było wolne od rozpędzonych kawałków lodu tnących twarz, pozostawiając
niewielkie pole do marudzenia.
Strzecha Akademicka to spore schronisko położone w dolinie
Biały Jar. W środku panuje miła atmosfera, a ceny są porównywalne do panujących
w Śląskim Domu. Przybiłem pieczątkę i ruszyłem dalej. Po próbach porządnego
otrzepania kurtki i spodni z lodu i krótkiej wizycie w schronisku lód stopniał
a kurtka zrobiła się nieprzyjemnie wilgotna. Resztki specyfiku impregnującego,
którym wysmarowałem całą odzież przed wyjściem przegrywały niestety z atakującą je wodą. Buty, w
znacznie lepszym stanie, robiły się tylko nieco wilgotne w miejscu gdzie śnieg
zalegał na rakach. Na to niestety chyba nie ma rady.
Po dwudziestu minutach znajdowałem się w Samotni. Miała ona
stać się celem mojego marszu ale uznałem, że był by to objaw skrajnego lenistwa
i ruszyłem dalej. Samo schronisko zawsze mi się podobało. Zbudowane jest w
austriackim stylu ze strzelistą dzwonnicą górującą nad niewielkim budynkiem. Niezwykle
malowniczo położone (nad małym stawem) prezentuje się równie ładnie z dołu, jak
i z góry.
Ze względu na zamknięcie szlaku niebieskiego, między Samotnią
a Polaną Bronka, ruszyłem niechętnie (bo tym samym szlakiem) pod górę.
Wspinaczka zajęła mi przeszło godzinę a tempo zwalniało z każdym pokonanym
metrem wysokości. Wraz z jej wzrostem rosła za to siła wiatru i kąt padania
deszczu, który na grani osiągnął 90 stopni.
Główny Szlak Sudecki im. M. Orłowicza
Mieczysław Orłowicz urodził się w Komarnie w 1881 roku. Jako
młody człowiek, ze względu na pracę ojca, często przeprowadzał się razem z całą
rodziną. Możliwe, że wpłynęło to na jego zainteresowania. Jako młody chłopiec zaczął fascynować się
górami, kartografią oraz przewodnikami górskimi. Mieczysław ma na swoim koncie
przeszło 100 przewodników turystycznych oraz projektował szlak, którym miałem
okazję iść. [i]
Na szlaku wiatr na zmianę słabł i rósł w siłę. Dawał mi
chwilę wytchnienia, a po kilku krokach atakował szuflą lodu prosto w oczy
osłonięte zamarzniętymi goglami. Nie miałem wiele czasu więc starałem się iść
szybko. Mino pośpiechu przykładałem wagę do wyboru miejsca na postawienie nogi.
Kilkakrotnie moja uwaga nie zdała się jednak na wiele i wpadałem po sam pas w
śnieg, pokrywający górski strumień.
Odrodzenie
Z zupełnie przemoczonym ubraniem trafiłem do Odrodzenia,
gdzie susząc się, mogłem spisać wrażenia z dzisiejszej wyprawy. Wybór
schroniska okazał się trafny. Znalazłem w nim czeskie piwo i pyszne placki
ziemniaczane z sosem węgierskim, które wywindowały moje morale do maksymalnego
poziomu. Pracownik schroniska, po krótkiej pogawędce o najdziwniejszym zmocie,
jakiego widziałem w ostatnim czasie (Cherokee na gąsienicach), postanowił pomóc
mi w suszeniu totalnie przemoczonych butów.
Hera
Jedną z atrakcji schroniska była masywna suka rasy pitbull
– Hera, która okazała się strasznym pieszczochem i kursowała co chwila między
moim zaimprowizowanym (pod telewizorem) biurkiem a kominkiem żeby na zmianę - ogrzać
się i zostać podrapaną za uchem. Kilka
srogich bąków jakie puściła po drodze znacznie podkręciło atmosferę.
Zmot
Z dziennikarskim podstępem podpytałem pracownika schroniska
o historię tej maszyny. Okazało się, że właściciel nie bardzo miał co zrobić z Jeepem
Cherokee Limited Edition z kierownicą po lewej stronie. Pracownicy niechętnie
nim jeździli a w garażu marnowało się stare podwozie od ratraka, pozbawione
budy. Nie trzeba było długo myśleć żeby zrobić z tych dwóch niechcianych rzeczy
coś wspaniałego. Po usunięciu całego zawieszenia i układu kierowniczego, przedłużeniu wału, dołożeniu zwolnicy, która zwiększyła przełożenie oraz
umożliwia sterowanie pojazdem, powstało osobliwe arcydzieło i wspaniała
zabawka. Ten czterolitrowy potwór, wg osób które miały przyjemność nim śmigać,
„ładnie popierdziela w tych warunkach”. Reasumując, napis „limited” na tylnej
klapie ma w tym przypadku znacznie większą rację bytu niż w przypadku każdego
innego Cherokee.
One does not simply walk into Karkonosze... Wyprawa niczym podróż do Góry Przeznaczenia ;) Mój apetyt na dobrą opowieść rośnie z każdym odcinkiem, więc czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńP.S. Frodo miałby znacznie łatwiej, gdyby mógł zabrać do Mordoru takiego Cherokee.
Bilbo też był dobrze przygotowany na swoją wyprawę. Niesamowita zbroja, miecz latarka i płaszcz który znika to wymarzone wyposażenie każdego wędrowca :)
OdpowiedzUsuń